Recenzja gry

inFamous: First Light (2014)
Nate Fox
Dariusz Błażejewski
Krzysztof Cybiński
Anna Gajewska

Neonowe noce

“inFamous: Second Son” jest dla Seattle tym, czym “Watch Dogs” dla Chicago, a przygody Spider-Mana dla Nowego Jorku.
inFamous: Second Son” jest dla Seattle tym, czym “Watch Dogs” dla Chicago, a przygody Spider-Mana dla Nowego Jorku. Miasto nie zostało w tych tytułach ograniczone jedynie do roli wielkiej piaskownicy superbohatera. Wyczyny herosa pozwalają wyeksponować jego wyjątkową architekturę oraz infrastrukturę (czy będzie to bujanie się na pajęczej nici wśród strzelistych wieżowców, czy hakerskie zabawy w najlepiej monitorowanej metropolii USA), a ponadto są hołdem dla jego popkulturowej ikonografii. Ganiający z puszką sprayu w ręce i naszywkami na kurtce Delsin Rowe podkreśla status Seattle jako kolebki grunge'u, zaś jego przygody pulsują offbeatowym, poszarpanym rytmem. “First Light” - fabularny dodatek do gry - jeszcze mocniej eksponuje tę zależność. Bohaterka gry, Abigail “Fetch” Walker, okolczykowana, z podziurawionymi rajstopami, flanelową koszulą, wygląda jak pogrobowiec całej punkowo-grunge'owej kultury. Jest nie tylko ciekawsza i bardziej charyzmatyczna od Delsina. Jej perypetie wnoszą subtelny, osobisty ton do banalnej historii o wielkiej mocy i jeszcze większej odpowiedzialności. 



Fetch, która w “Second Son” grała drugie skrzypce, poznajemy na długo przed regularnym konfliktem między rządową organizacją DOZ a Przewodnikami – obdarzonymi supermocami wyrzutkami społeczeństwa. Jedna impulsywna decyzja urchamia lawinę wypadków, której konsekwencje dobrze znamy: rozdzielona ze swoim bratem, Walker trafia do ośrodka więziennego DOZ, a na smycz bierze ją główny czarny charakter “Second Son”, psychopatyczna służbistka Grace Augustine. Fabuła rozwija się dwutorowo: w retrospekcjach podążamy razem z Fetch śladami zagnionego brata, z kolei w trakcie wątku rozgrywającego się przed wydarzeniami z “Second Son”, uwięzieni i indoktrynowani przez Augustine, zostajemy poddani szkoleniu na zabójczynię idealną. Te dwie narracje szybko zamieniają się w odrębne gry. Pierwsza ma dobre tempo, jest narracyjnie zborna i pozwala znów robić zadymę na świetnie odwzorowanym, choć niewielkim, skrawku Seattle. Druga przypomina rozbudowaną misję treningową, jest monotonna, kiepsko napisana i przypadnie do gustu głównie fetyszystom leaderboardów i rywalizacji w rankingach. 



Fetch ma do dyspozycji moc neonu, która dla Deslina była jedną z czterech do wyboru – obok dymu, kamieni oraz...sygnału telewizyjnego. Można się spierać, która sprawdzała się w boju najlepiej, lecz fakt, że neon był najefektowniejszy i dawał najwięcej frajdy z miejskiego parkouru, jest niepodważalny. Nihil novi: w skórze dziewczyny znów rozświetlamy zakamarki Seattle fioletowo-purpurowymi promieniami i łunami, wbiegamy na budnyki z prędkością światła (kapitalny efekt “skalowania” postaci) i wypłacamy soczyste combosy przy akompaniamencie stłumionych, przywodzących na myśl eklektryczne wyładowania, dźwięków. Twórcy “First Light” podkręcili nieco stare umiejętności i dorzucili nowe, dając nam niezły powód, by po drugi raz wejść do tej samej rzeki (na pierwszy plan wysuwają się tu opcjonalne wyścigi, w których zaliczamy kolejne, przyspieszające bohaterkę pierścienie). Jak na mój gust, za mało w tym wszystkim świeżości i polotu, tak jakby odbębniono plan minimum, konieczny do wypuszczenia tytułu. Nie zmienia to jednak faktu, że lekko podrasowane graficznie “First Light” zamienia superbohaterską prozę życia w poezję: zwłaszcza, gdy w nocy, na skąpanych w deszczu ulicach, odpalimy atak specjalny. Mówiąc krótko, Fetch byłaby wymarzoną towarzyszką na sylwestrową imprezę.



W dobie DLC ukrytych na płytce i odblokowywanych plikiem wielkości ziarnka grochu, “First Light” prezentuje się godnie. System moralności wyrzucono do kosza, co mnie akurat nie boli: choć podbne rozwiązania sprawdzają się w grach z bohaterem jako “czystą kartą”, którego cechy charakteru rozwijają się na drodze naszych decyzji, to zarówno Delsin jak i Fetch są zbyt wyraziście nakreśleni, by “ciemna strona mocy” była wiarygodnym elementem fabuły (innymi słowy, zabawa w mordowanie cywili po prostu nie klei się z tonem całej opowieści i rysunkiem psychologicznym jej bohaterów). Zabawy starcza na cztery godziny, co jest przyzwoitym wynikiem, a fakt, iż grę można uruchomić bez “podstawki” sprawia, że “First Light” sprawdza się zarówno jako prolog, jak i epilog “Second Son”. Poza tym – i nie wiem, czy nie jest to największa zaleta tytułu – to wciąż gra, w której pobieramy energię z neonów. How cool is that?
1 10
Moja ocena:
7
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones